poniedziałek, 29 czerwca 2015

Symbol i konotacje, czyli dlaczego Apple wyrzeka się flagi Konfederacji


Kiedy giganci pokroju Apple dokonują radykalnych zmian w asortymencie, jedno jest pewne- musi się za tym kryć interesująca historia. Ostatnim przykładem takiej szeroko zakrojonej akcji jest wycofanie z App Store wszystkich gier, które posługują się flagą Konfederacji. 

Sporny emblemat używany był przez Skonfederowane Stany Ameryki w okresie wojny secesyjnej. Co ciekawe, nigdy nie został oficjalnie uznany za flagę narodową. Został opracowany jesienią 1861 roku w sztabie Armii Potomacu. Potrzeba stworzenia nowego wzoru rozpoznawczego narosła, gdy podczas bitew żołnierze mylili bardzo podobne do siebie flagi- Stars and Bars Południa oraz Stars and Stripes Północy.
Flaga Narodowa Konfederacji
(Stars and Bars)
Krzyż Południa (ang. Southern Cross), czyli wynik pracy sztabowców, to niebieski krzyż świętego Andrzeja z 13 białymi gwiazdami na ramionach, na czerwonym polu.  Po raz pierwszy żołnierzom nowe sztandary wręczono 28 listopada 1861 roku. Nigdy jednak nie stały się wyłącznym wzorem armii Południa. Niemniej, głównie dzięki fantazji dwudziestowiecznych filmowców, flaga ta jest postrzegana jako podstawowy symbol Konfederacji. 
 
Flaga narodowa Unii
(Stars and Stripes)
Southern Cross przetrwał wojnę secesyjną i rozpoczął drugi żywot. W 1894 roku został elementem flagi stanowej Missisipi, a w 1955- Georgii. W tym drugim wypadku, na fali protestów, Georgia zmieniła swój sztandar w 2001 roku. Dyskusja wokół flagi rozgorzała na nowo po masakrze w Charleston, podczas której niejaki Dylann Roof zamordował dziewięć osób, a jedną ranił. Wkrótce, serwisy informacyjne zaczęły pokazywać zdjęcie Roofa, na którym wymachuje on właśnie Krzyżem Południa. Media zaczęły łączyć flagę bezpośrednio z nienawiścią i rasizmem (ofiarami w Charleston byli afroamerykanie modlący się w Emanuel African Methodist Episcopal Church).   
                                 
Krzyż Południa
(Southern Cross)
Na fali powszechnego oburzenia, Apple podjęło decyzję o wycofaniu z ich AppStore gier i aplikacji, które niniejszą flagę wykorzystują. W oświadczeniu wydanym dla prasy, firma ta stwierdziła: 
We have removed apps from the App Store that use the Confederate flag in offensive or mean-spirited ways, which is in violation of our guidelines (Usunęliśmy z App Store aplikacje, które używają flagi Konfederacji w sposób obraźliwy lub w złej wierze, co jest naruszeniem naszych wytycznych).
Podobne kroki podjął serwis sprzedaży internetowej Amazon, oraz popularna sieć marketów Wal-Mart, które wycofały ze sprzedaży Southern Cross.

Twórcy gier, które zostały usunięte, całą sprawę komentują różnie. Niektórzy przyznają rację Apple, inni zaś twierdzą, że to zamach na ich dobra. Firma HexWar Games planuje zastąpić sporną flagę prezentowanym powyżej symbolem narodowym Konfederacji.

Nie jest to jednak pierwszy tego typu krok Apple. W roku 2014 firma ta wycofała z App Store niektóre gry osadzone w realiach II Wojny Światowej, która naruszała zasady, gdyż ukazywała dwa ,,prawdziwe" mocarstwa jako ,,wrogów" (więcej na ten temat: Apple rejects TB1942 depicting Germans Russians enemies).

Choć powyższy spór jest jednym z wielu, które rozgorzały wokół różnych symboli, w przeważającej większości z nich, wykorzystuje się bardzo zbliżone argumenty. Jedna strona broni tożsamości i dziedzictwa kulturowego, którego fragmentem ma być dany symbol, druga zaś odwołuje się bądź do jego nagannych korzeni bądź do zmiany znaczenia i ładunku, który pierwotnie niósł on ze sobą. W tym ważeniu dóbr i wartości nietrudno jednak o przypadkowe ofiary. Jedną z nich w sporze o Southern Cross jest prawda historyczna. Narzucony odgórnie zakaz używania tego oznaczenia w grach osadzonych w realiach wojny secesyjnej tworzy sztuczną sytuację, w której odbiorca dostaje wersję wydarzeń przepuszczoną przez współczesne filtry. Warto podkreślić, że rzecz ma miejsce w Stanach Zjednoczonych- ojczyźnie orzeczenia Texas v. Johnson, w którym to Sąd Najwyższy uniewinnił człowieka skazanego w stanie Texas za publiczne spalenie flagi USA. Wyrok ten jest przerabiany jako jeden z kluczowych na każdych zajęciach traktujących o amerykańskim ujęciu wolności słowa.

Bardzo interesujące może być odniesienie sytuacji zza oceanu do polskiego podwórka. Choć ramą prawną dla posługiwania się kontrowersyjnymi symbolami jest art. 256 Kodeksu karnego, to w bardzo szeroko komentowanym orzeczeniu o sygnaturze K 11/10, Trybunał Konstytucyjny uznał za niekonstytucyjne przepisy nowelizacji tejże ustawy, które pozwalały karać każdego, ,,kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, [...] będące nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej." W uzasadnieniu przeczytać można, że odpowiedzialności karnej nie może podlegać posługiwanie się przedmiotami wieloznacznymi, dającymi się różnorako interpretować. Ze względu na fakt, iż nowelizacja nie zawierała zamkniętego katalogu ,,zakazanych symboli", przepis uchylono.

Choć powyższy wyrok Trybunału był szeroko krytykowany, nie tylko przez prawników, ale również przez historyków, dotknął samego sedna problemu klasyfikacji symboli- wieloznaczności. Możliwość postrzegania ich na różnorakich płaszczyznach (historycznej, popkulturowej, ideologicznej) powinna automatycznie wręcz skłaniać do unikania wszelkich ujednoliceń i zerojedynkowych rozstrzygnięć. Forsując sztywne zakazy dojść można bowiem do sytuacji nie tyle absurdalnych, co i niebezpiecznych, na siłę wymazujących z obrazu świata pewne elementy. Bardzo łatwo wtedy wylać dziecko z kąpielą i za cenę ochrony jednego dobra, poświęcić inne, nie mniej ważne. Nie oznacza to oczywiście, że regulacje ograniczające wykorzystanie pewnych symboli są niepotrzebne- należy jednak ograniczyć je do generalnych przesłanek, a wszelkie narosłe wokół poszczególnych wzorów spory rozstrzygać maksymalnie kazuistycznie, pochylając się szczegółowo nad konkretnymi okolicznościami. Wielość znaczeń i motywów wymaga bowiem ich pełnego zrozumienia, a to nie jest możliwe na gruncie prawa, które głębokością regulacji zawęża przestrzeń interpretacyjną.


 

środa, 24 czerwca 2015

Amerykański Sąd Najwyższy cytuje wujka Bena.


W uzasadnieniu do swojego wyroku, Supreme Court zacytował bodaj najbardziej znaną wypowiedź z komiksu Spiderman. Chodzi o słowa, które Peter Parker słyszy od swojego wuja, Bena: Z wielką mocą idzie w parze wielka odpowiedzialność. Jest to kolejny przykład, który ilustruje dystans między sądownictwem amerykańskim i europejskim. 

Sędzia Elena Kagan (zgodnie z Supreme Court Review fanka komiksów) zdecydowała się użyć słynnego sformułowania w sprawie dotyczącej właścicieli praw do człowieka-pająka- wydawnictwa Marvel. Przedmiotem sporu były tantiemy wypłacane Stephenowi Kimble'owi- wynalazcy zabawki, która potrafiła strzelać wiązkami pajęczej sieci, tak, jak robił to Spiderman. Kiedy po pięćdziesięciu latach, patent do tego gadżetu wygasł, Marvel przestał płacić Kimble'owi. Ten wniósł sprawę do sądu. W toku instancji, spór dotarł przed obliczę Sądu Najwyższego USA, który przyznał rację wydawnictwu.

W uzasadnieniu przeczytać można, że ,,patenty dają ich posiadaczowi supermoce- ale tylko na określony czas". Tak użyte sformułowanie posłużyło jako baza do wplecenia w tekst słynnego cytatu: 
Wiadomość obiegła świat z prędkością światła, wywołując oczywiście falę komentarzy. Dla nas może to jednak być dowód na dystans, który dzieli europejskie (zwłaszcza polskie) orzecznictwo od orzecznictwa zza oceanu. Nie chodzi tu nawet o tą iskierkę humoru, która zabłysła w umyśle sędziów, a o fakt, że potrafią oni połączyć majestat tak szacownej instytucji jaką jest w Stanach Sąd Najwyższy z wykorzystaniem argumentów, mogących jawić się jako dziecinne. Analizując uzasadnienia do wyroków sądów polskich, często można odnieść wrażenie, że naczelną zasadą przy ich sporządzaniu jest zachowanie suchego formalizmu, bliskiego pozytywizmowi prawniczemu w czystej postaci. Niestety, nie sprzyja to podniesieniu prestiżu sądownictwa. 

Dostęp do wymiaru sprawiedliwości w USA, jego powszechność i przystępność to temat na niezłą książkę. Dla ukazania kontrastu zaznaczyć można jedynie, że sędziowie Supreme Court są postrzegani w kategorii swoistych celebrytów. Są rozpoznawalni, tak fizycznie jak i w kwestii poglądów. Na stronie Supreme Court Review każdy może przeczytać sobie ich biogramy. To sprawia, że instancja ta wydaje się być bardziej ludzka, bliższa przeciętnemu obywatelowi. Sędziów jest tylko dziewięcioro, łatwo więc zorientować się i zapamiętać kto jest kim. Dla porównania, w polskim Sądzie Najwyższym zatrudnionych jest około stu. 

Zająłem się sprawą tego cytatu nie dlatego, że jest zabawna. Nie chodzi tu nawet o to, że jestem fanem Spidermana (zawsze wolałem Batmana, nawiasem mówiąc). Chciałem jedynie wskazać, jak sądownictwo może się zbliżyć do zwykłego człowieka, jak może strząsnąć z siebie pelerynę sztywnego majestatu, która wielu od wniesienia sprawy do sądu odstrasza, a jednocześnie zachować powagę i szacunek. Posługiwanie się znanymi powszechnie tekstami kultury (choć, oczywiście, ze zdrowym umiarem), nawiązywanie nimi do przedmiotu sprawy, jest jedną z takich właśnie metod. A możliwych do powołania wzorców moralnych w różnorakiej twórczości nie brakuje. Czekam po kryjomu aż głos w orzecznictwie zabierze Sędzia Dredd.



czwartek, 11 czerwca 2015

Marinus van Reymerswaele- taki prawnik straszny, jak go malują



Marinus Claeszoon van Reymerswaele, niderlandzki malarz okresu manieryzmu, to postać interesująca i nietuzinkowa. Wynika to nie tylko z jego kunsztu, ale przede wszystkim z tematyki, którą zajmował się ów twórca. Jest on bowiem znany jako prawie czterdziestu płócien poświęconych... prawnikom i bankierom.

O samym artyście wiadomo stosunkowo niewiele. Urodził się około roku 1490. Zaczynał jako pomocnik witrażysty w Antwerpii. Zaangażował się też czynnie w ruch reformacji. Pod koniec życia brał nawet udział w zniszczeniu kościoła w Middelburgu. Skazano go za to na procesję pokutną i wypędzenie z miasta.
Pozostawił on po sobie paletę obrazów, w której dominują wizerunki finansistów, bankierów i prawników. 

Poborcy podatków

Poglądy religijne przeniósł on na płótno. Spoglądał na przedstawicieli wspomnianych zawodów jako na chciwych, żądnych posiadania i grzesznych. Jego obrazy uwidaczniają to doskonale- wystarczy spojrzeć na wygięte dziwnym grymasem twarze poborców podatkowych, by poczuć do nich głęboką niechęć. 
Poborca podatkowy

To właśnie poborcom poświęcił najwięcej płócien (ponad dwadzieścia). Stworzył również jedenaście wersji tego samego obrazu Bankier z żoną. Posługiwał się klasycznym i stałym schematem kompozycyjnym. W większości wypadków, centralnym punktem pierwszego planu obrazu są pieniądze, przedstawione bądź w formie rozsypanych monet, bądź jako pełna grosza sakiewka.
  Przypowieść o nieuczciwym rządcy 

Dla większego kontrastu, stworzył też wiele prac poświęconych św. Hieronimowi, którego ukazywał jako symbol pokuty, pobożności i dbałości o zbawienie duszy. 
O końcu życia malarza nie wiadomo prawie nic. Po opuszczeniu Middelburga w 1567 roku tułał się prawdopodobnie po różnych miastach. Jedno z jego płócien (wersję Poborców podatkowych, ma się rozumieć, zaprezentowaną poniżej) można oglądać w warszawskim Muzeum Narodowym. 
Poborcy podatkowi